sobota, 7 listopada 2015

Apel w szkole - zbrodnia czy sztuka?

Szkolne apele... Uczniowie je uwielbiają. Co prawda nie z domniemanych czynników edukacyjnych a przez brak lekcji, no ale. Sprawa komplikuje się, kiedy trzeba taki apel przygotować.
- Ale co tam, obleci się... Pomyśleli wszyscy uczniowie z ambicją na przyszłych mechaników, sprzedawców, fryzjerów i ogrodników. 
A tu taki figlarz: - Przygotowanie apelu odbędzie się po zajęciach. 

I nagle zostałam ja z przyjaciółką i garstką osób z 2 innych klas. Było nas może z 6-8..

Rok czy dwa temu otworzyli w moim byłym gimnazjum szkołę podstawową. Znałam kilka nauczycielek 1-3 i szczerze współczuję tym dzieciom. Sześcio-, siedmio- i ośmiolatki są tresowane do występu. 20 uczniowa 'orkiestra" z dzwonków, cymbałek, fletów, bembenków, keyboardu i innych takowych grał starannie wyuczoną melodię. Co z tego, że nie ma w niej życia. Przecież muzyka ma mieć rytm i melodię. Rytm Pani Wspaniała Wychowawczyni wystuka obcasem swoich pudrowy-róż kozaczków, melodię załatwi nagranie na keyboardzie - "organkach".
Dziecko pomyli nutę, nie złapie dźwięku, pomyli klawisz - przerywamy wszystko, krzyczymy na dziecko, a kiedy przestanie już płakać - "gramy" od początku. Chłopiec z lekką nadpobudliwością (wspaniały dzieciak swoją drogą :D ) został odsunięty od ukochanych dzwonków, ponieważ jeden przewrócił, kiedy kolega ze stanowiska obok go popchnął.

Fair? Nie. Zbrodnia? Tak.

W gimnazjum robiliśmy apele +/- 3-4 dni przed występem. Zawsze było źle, było niedopracowane. Ktoś coś z tym zrobił? Nie. Bo i po co? Uczeń ma się nauczyć tekstu, wiedzieć gdzie ma stać.

Jakakolwiek inicjatywa, gra aktorska, wyrażenie siebie - siedzą w ławce w mundurku zapiętym pod szyję.

Jakie są twoje doświadczenia z apelami? Może twoje dzieci są zmuszane, może chcą same?

Westchnienie.
 - Wiesz, nie chcemy podcinać Ci skrzydeł, ale...

piątek, 30 października 2015

A wszystko zaczęło się od Koguta...

Kraków. 
Praska. 
Kino Teatr Tęcza.
Konkurs teatralny.
Wygrywa Przedszkole nr. 67 - "Wieś".
Tak.
To my.


Miałam wtedy jakieś 4-5 lat, więc nie pamiętam wiele. W zasadzie pamiętam, że była Kura, drzewo orzecha i ja. Kogut. Ach.. byłam zacnym kogutem. Miałam fantastyczny, koguci ogon, dziób i pióra. Wszystko ręcznie zrobione przez mamę i siostrę. To była pierwsza świadoma główna rola. I z jakim sukcesem..

Widzę to przez mgłę... 10 miejsc pucharowych. My pierwsi i najmłodsi. 
Nie wiem jak opiekunki i Pani Reżyser nas ogarniała. Byliśmy pełni energii, ufni, nie baliśmy się sceny. Martwiliśmy się, czy po zajęciach będzie marchewka z groszkiem (wszyscy zrzucali mi na talerz groszek w zamian za marchewkę), czy może uwielbiany przez wszystkich schab z ziemniakami i sosem... Kremowy sos świetnie łączył się z ziemniakami dając nam pyszną maź, którą świetnie paćkało się kolegę obok. 

Czy teraz zaczynam wszystko od nowa? Może TO było ze mną cały czas? 
Nie wiem. 

Gdybym dalej ćwiczyła to, co wtedy robiliśmy w ramach zajęć, wspaniale bym tańczyła, grała całe życie i nie miała obaw, że jak zaśpiewam to pęknie szyba.
Zaczynam od nowa..ale TO cały czas jest ze mną.
    Jak guma we włosach.
 Jak błoto na glanach.
  Jak wodór w wodzie. 
Teraz przychodzi mi podjąć bardzo ważną decyzję. Podobno mam jeszcze czas, ale nie można tak mówić. Muszę się wciąż szkolić, uczyć. 
Wchodzę do salonu i mówię:
-Mamo, tato... chcę zostać aktorką.